Inny adwent
Spotkałem przechodnia. Widziałem go już, gdy szedł czeskim brzegiem Olzy. Potem, gdy wracał polskim, zatrzymał się. Podszedłem, by się przywitać. Miał ciepłą dłoń.
– Idę przez Europę – powiedział, zamyślony. – Tam, za Olzą, dobrzy ludzie ugościli mnie, ogrzali. Pomyślałem, że odwiedzę Polskę. Miło mi, że mnie witasz.
– Skąd pochodzisz? – zapytałem.
– Ostatnio byłem w Libii – Zobaczyłem tam braci, którzy przeszli przez Saharę. Mieli nadzieję, że jakoś przedostaną się tu, do Europy. Ale utknęli w Afryce na dobre. Źli ludzie, wykorzystując ich biedę i bezradność, zaczęli ich sprzedawać na targu, jak niewolników.
Potem odwiedziłem siostry w Charmanli. To już Europa, więc mają się ciut lepiej. Ale też utknęły, w bułgarskim obozie, blisko tureckiej granicy. Po ucieczce z Afganistanu i Syrii tułały się po Azji. Ich dzieci od kilku lat nie chodzą do szkoły, ich mężczyźni czekają na nie w Zachodniej Europie, ale teraz trudno się i tam dostać komukolwiek, a szczególnie kobietom z dziećmi.
– Skąd pochodzisz? – powtórzyłem.
– Z Bliskiego Wschodu. Urodziłem się blisko Jerozolimy – odparł, sięgając do podróżnej torby, z której wyciągnął mały bochenek chleba. Złamał go w pół i poczęstował mnie. Wtedy go poznałem.
– Dokąd idziesz, Panie? – zapytałem. Ale jego już nie było. I nastał zwykły adwent.