Zostawiam kosmos, schodzę na ziemię i pytam sam siebie.
Wszechobecny,
piszę z planety, którą otuliłeś kołderką tlenu i azotu, tak że oddycha się nam dobrze. Jest dość cieplutko, średnia roczna 15 stopni Celsjusza sprzyja życiu, pracy, wypoczynkowi. Na sąsiedniej Wenus byśmy się ugotowali (470 °C), na Marsie byśmy zamarzli (- 65 °C) lub się podusili, bo tego sąsiada spowija zabójczy płaszcz dwutlenku węgla (95%).
Podaję te dane, żeby wyrazić swoją wdzięczność za warunki, jakie nam stworzyłeś, a nie dla identyfikacji, bo jestem pewien, że doskonale znasz i Ziemię, i mnie, choć jestem jednym z miliardów jej mieszkańców, a ona krąży w jednej z miliardów galaktyk. Nasi naukowcy odkryli, że jest co najmniej 140 miliardów galaktyk, a w każdej z nich co najmniej kilkaset miliardów gwiazd. Liczby te znajdują się poza zasięgiem mojej wyobraźni, przemawia więc do mnie porównanie, że gwiazd jest więcej niż ziaren piasku na wszystkich naszych plażach, w morzach i oceanach.
Przyznam, że kiedy wędruję wzdłuż brzegu Bałtyku lub znajdę się nad innym morzem czy oceanem i mam pod stopami masy piasku, przechodzą mnie dreszcze i myślę o Tobie, o niewyobrażalnej ilości materii i energii przez Ciebie stworzonej i o Twojej… rozrzutności. Tak, niemal zawsze, idąc plażą, zadaję sobie pytanie, dlaczego powołałeś do istnienia tak ogromny wszechświat, skoro tak mało jest w nim przytulnych zakątków, w których można żyć? A może tylko jeden? Jesteśmy sami? A co, jeśli nie? Czy tylko do nas przyszedł Twój Syn?
Zostawiam kosmos, schodzę na ziemię i pytam sam siebie (czasem swoich przyjaciół), dlaczego nie potrafimy się porozumieć, zorganizować, dogadać, żeby tak wielkie dobra, które tu mamy, właściwie wykorzystać dla dobra ogółu? Dlaczego zamiast mądrze i zgodnie korzystać z wody, powietrza, minerałów, źródeł energii, warzyw, owoców, dla zapewnienia dobrych warunków życia wszystkim ludziom, nawet najuboższym, przeznaczamy ogromne kwoty na wyścig zbrojeń, osiągnięcie przewagi nad sąsiadami, udowodnienie swoich racji, zabezpieczenie własnych interesów? Dlaczego ciągle się kłócimy, walczymy ze sobą, toczymy wojny, zabijamy się, gromadzimy arsenały broni zdolne do zniszczenia świata, grożące autodestrukcją, zamiast wspólnymi siłami szukać najlepszych dróg rozwoju, ochrony środowiska, produkowania żywności, lekarstw…
Wszechmogący, wiem, iż sami jesteśmy sobie winni, że urządzamy sobie piekło na ziemi, ale czy Twoja moc, tak promieniście manifestująca się we wszechświecie, rozchodząca się na odległość miliardów lat świetlnych, tak intymnie pulsująca w jądrach atomów, wędrująca z elektronami po orbitach, może być tak długo blokowana w nas, pomiędzy nami, w naszych sercach, umysłach, relacjach? Przecież Jezus pokazał nam drogę prawdziwego człowieczeństwa, drogę czynnej miłości, pomagania sobie nawzajem, wychodzenia sobie naprzeciw, przezwyciężania zła dobrem, dzielenia się, obdarowywania, dawania tego, co najlepsze, najcenniejsze… Czy my tego nie zrozumieliśmy? A może rozumiemy, choćby częściowo, ale po prostu nie potrafimy tak żyć, nie stać nas na to, nie jesteśmy wystarczająco zdeterminowani? Skoro nawet wśród nas, chrześcijan, jest tak wiele podziałów, rozłamów, kłótni, plotek, niechęci, podłości, lenistwa, małości, to czy możemy mówić o sobie jako o naśladowcach Chrystusa – Zbawiciela, którego nam dałeś?
Miłosierny, obiecujesz, że nadejdzie czas, iż dopełni się Twój plan, wiara się ziści, nadzieja się spełni, zwycięży dobro, zapanuje miłość. Mówisz o tym historią, poezją, proroctwem, mówisz o tym zrozumiale, seplenisz po ludzku, byśmy Cię zrozumieli, kierujesz do nas swoje Słowo, stałeś się człowiekiem, byśmy Cię rozpoznali, byśmy dostrzegli, wyczuli Twoje ojcowskie serce. Nie piszę więc już więcej, nie stawiam kolejnych pytań. Wiem, że znasz je wszystkie, zanim zdążę je sformułować. Wiem, że znasz nawet moje myśli, więc kończę swój list. I ufam, że wkrótce odpiszesz, tak jak to tylko Ty potrafisz.