To mi wystarczy
Jasny jesienny dzień. Grzeję się w Twoim cieple, dobry Boże. Wdycham Twoje światło i Twój życiodajny tlen, które wnikają w każdy fragment mojego ciała, bym mogła błyszczeć, świecić, emitować promienie Twojego życia, Twojego światła, nade wszystko zaś miłości.
Nic nie opisze mojego zachwytu Tobą. Nie odda zakochania. Nie wyrazi uczucia. Nie nada rozum wraz z językiem postaci temu, co rodzi się między nami w głębi mojego serca. W tym punkcie, w którym spotykam się ja: moje ciało, mój oddech, moja wola, mój umysł i moje serce z Tobą. W punkcie, który stwarza wszechświat. W centrum kosmosu.
Kocham być tam z Tobą. Trwać w niemym zachwycie. Milczeć przed Twoim obliczem. To daje mi siłę, by dumnie kroczyć jako córka króla. By troszczyć się o siebie jak o umiłowane Twoje dziecko. To przywilej i wielka odpowiedzialność. Kocham się więc z wdzięcznością, z radością, szanując Twoje stwórcze dzieło. Ty się nie mylisz. Jestem kompletna. Odpowiednia. Pełna akceptacja.
Móc być blisko Ciebie i jednocześnie siebie to moje szczęście. Źródło siły. Źródło twórczej energii. Móc sobą wyrażać Ciebie – to plan i marzenie. Wypełnić Twoje powołanie. Być łodzią, którą prowadzisz do znanego Ci brzegu. Będę Twoją łodzią.
Nieś mnie, Boże rzeko, Boże sterniku, Boże wietrze. Bez wysiłku. Wystarczy dać się ponieść, zaufać, puścić stery, otworzyć serce. Jesteś. Ja mówię „tak”. Czuję.
Dziękuję za znaki. Znajduję je liczne na swoich drogach. Wiem wtedy, że idę w dobrym kierunku. Jestem wdzięczna za liściki w kształcie piór, ptaków, drzew czy zwierząt, które spotykam. I ludzi. To bardzo miłe. Intymne i wyjątkowe.
Czuję się oczarowana, Boże romantyku. Zaczepiaj mnie, Boże młodzieńcze. Rozpieszczaj, Boże kochanku. Nauczaj, Boże doświadczeń. Prowadź, Boże przewodniku. Nade wszystko proszę, kiedy tego potrzebuję, pozwól mi położyć się na Twojej piersi, Boże matko.
Karmiłam dzieci z miłością i rozkoszą. Piły moją miłość, ja smakowałam nieba. Głaszczę swoje piersi, błogosławiąc je z wdzięcznością i prosząc, bym potrafiła zarówno dawać, jak i brać. Nie cofać ręki sięgającej po Twoje owoce, które dajesz w obfitości.
Zaspokajasz moje potrzeby, Boże opiekunie. Stwarzasz mnie w każdej sekundzie na nowo, Boże natury. Zespalasz mnie oddechem i krwią, Boże powięzi. Na matrycy swojej miłości, która jest fundamentem świata.
To jest moje zbawienie. To wszystko. Zanim jednak przeniesiesz mnie gdzie indziej, zrobię to, co do mnie należy. Dlatego działam. Proszę, działaj. Dlatego przepasane są moje biodra, przygotowana jestem do drogi, dlatego czekam na Twoje polecenia, słucham szeptu Twoich ust. Wykonam swoje zadania. Wypełnię swoje przeznaczenie, dla którego wszechświat zmaterializował się w mojej postaci w Twoich rękach, Boże.
To mi wystarczy, jestem spokojna. Ruszam w drogę, zaczynając od schodów w dół, do wewnątrz. Tylko gdy dotrę do miejsca naszego spotkania, do tego styku, gdzie wciąż na nowo rodzę się i doświadczam Ciebie, tylko wtedy mogę ruszyć w świat. Niosę Cię w świątyni swojego ciała. Idę elastycznym, lekkim krokiem. Idę spokojna.