Mam problem z kobietami. Kobiety mnie denerwują. Kobiety mnie drażnią i irytują.
Bo kobiety kombinują. Kalkulują, obmyślają swoje działanie na tysiąc sposobów i wybierają to rozwiązanie, które przedstawi je w najbardziej atrakcyjnym świetle. Kobiety oceniają, porównują, analizują. Kobiety są bardzo emocjonalne: krzyczą, piszczą, mówią podniesionym głosem. Chichoczą i plotkują.
Oto tylko kilka moich obserwacji. Kobieta wychodzi za mąż i nagle mężczyzna jej życia, który do tej pory był Tomkiem, Pawłem, Markiem czy Frankiem, traci imię i staje się „kochaniem”, „skarbem” lub po prostu „mężem”. Tak jakby ten złoty krążek na palcu był niewystarczającym sygnałem, że ona już ma męża, a nie tylko chłopaka. Nagle też, przy okazji zrzutki na prezent dla wspólnego znajomego, kobieta-mężatka oznajmia, że oni ze „skarbem” płacą jak za jedną osobę, bo przecież są jednym ciałem!
Inny przykład: kobieta-singielka jest nieszczęśliwa, bo sama, a chciałaby mieć kogoś do kochania. Ale jak już sobie kogoś znajdzie, to po chwili też jest nieszczęśliwa, bo „związek to wcale nie taka prosta sprawa i ty nie wiesz, ile pracy trzeba w to włożyć i jakie to męczące, więc ciesz się wolnością”.
Ciężarne nie są lepsze. Ledwo pojawią się takiej dwie kreski na teście, a już idzie na L4, tak jakby ciąża była chorobą (ta złośliwa uwaga nie dotyczy kobiet, które naprawdę mają problemy zdrowotne). Albo oznajmia wszem i wobec, najlepiej na portalach społecznościowych, bo w ten sposób dotrze do większej liczby odbiorców, na co ma właśnie dziką ochotę albo od czego ją mdli. Zdarzyło mi się również, że kobieta w zaawansowanej ciąży poprosiła mnie o pożyczenie jej spodni, bo w swoje się już nie mieściła. I nie chodziło jej bynajmniej o moje spodnie ciążowe, bo takowych nigdy nie posiadałam…
Tak, kobiety mnie denerwują. I mogłabym takie przykłady mnożyć.
A jednak to kobiety są tymi osobami, które najbardziej wpłynęły na moje życie i sprawiły, że jestem tym, kim jestem, i żyję tu, a nie gdzie indziej. Zwłaszcza dwie z nich – Duża i Mała – były i nadal są mocno obecne w moim życiu.
Duża to mój autorytet. Nie znam kobiety mądrzejszej od niej. Nie znam też kobiety, która miałaby w sobie tyle ciepła i spokoju. Mimo że nasze drogi chyba częściej rozchodziły się, niż szły równolegle, to właśnie od niej uczyłam się patrzenia na świat, wrażliwości. To ona sprawiła, że wyrastałam w domu pełnym muzyki. Odkryła i kształtowała moje maleńkie talenty, pilnując, żebym przynajmniej pół godziny dziennie ćwiczyła grę na fortepianie, czy kupując mi nowe farby. Duża hamowała moje wybuchy złości, tłumacząc, że łagodność to cnota warta uwagi. Wypuściła mnie w świat bardzo wcześnie, ale jednocześnie cały czas była przy mnie. Nie podnosiła, gdy upadałam, ale dawała tyle sił i wsparcia, że byłam w stanie sama stanąć w końcu na nogach. Akceptowała moje decyzje, mimo że często były nie po jej myśli. Wiedziałam, że w przypadku błędu ona pomoże mi znaleźć inne rozwiązanie; ona wiedziała, że zapukam do niej, gdy świat mi się zawali. Nie dawała gotowych odpowiedzi na moje pytania, ale sugerowała miejsca, w których mogłam ich szukać. Cały czas zaskakuje mnie swoim podejściem do spraw, które dla mnie często są bez wyjścia. I wiem, że nad głową mam ochronny parasol błogosławieństw, utworzony z jej modlitw o mnie.
Mała to zupełnie inna bajka. Czasami mam wrażenie, że spadła z księżyca, po drodze rozśmieszając połowę kosmosu. Mała ma niesamowite poczucie humoru. To dzięki niej coraz częściej boli mnie brzuch od śmiechu, a nie oczy od płaczu. Niedawno stwierdziłyśmy, że przypominamy dwie postaci z pewnej dość znanej reklamy sieci komórkowej. Mała jest sercem – cała jest jedną wielką emocją, działa uczuciami, szaleje, rozrabia i rozbraja swoim roztrzepaniem. Ja jestem rozumem – wyciszona, spokojna, analityczna, poukładana, tzw. mózg naszego teamu. (Jest jeszcze inna wersja tego samego porównania: Mała jest sercem – szalona, emocjonalna i roztrzepana, a ja rozumem – okrągła i różowa). Mała ma jeszcze jedną, trudną, ale bardzo potrzebną mi do życia cechę: jak nikt jednym zdaniem potrafi postawić mnie do pionu. Często daje mi do zrozumienia, że znalazłam się w takiej a nie innej sytuacji na własne życzenie i zamiast użalać się nad sobą, powinnam działać. Sama jest niesamowicie wrażliwa i nie ma żadnego problemu z publicznym okazywaniem uczuć czy emocji, co z kolei dla mnie jest przeszkodą nie do pokonania. Duża mawia, że Mała to sama dobroć. I pomimo wszelkich problemów i trosk, których doświadcza, mam wrażenie, że jej świat maluje się w jaśniejszych barwach niż mój. Czasami, gdy w moich pokojach robi się już tak ciemno, że sama się o wszystko potykam, Mała pojawia się nagle ze swoimi farbami i staramy się rozjaśnić nimi moją rzeczywistość, a potem razem opatrujemy rany, które pojawiły się podczas moich upadków.
Dwie kobiety mojego życia, o których mogłabym napisać dużo więcej, a i tak nie zawarłabym w tych słowach wszystkiego. Moje dwie podpory, dzięki którym nie tracę równowagi w życiu. I które tak bardzo kocham, choć tak rzadko im o tym mówię.